Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/106

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    na w łosiowych koletach wybiegała z namiotów, czeladź wdrapywała się na wozy, chcąc zobaczyć, czy już nie nadciąga nieprzyjaciel.
    — Orda! do koni! nieprzyjaciel idzie! — wołano zewsząd.
    Wszczęło się zrazu zamieszanie, ale potężne głosy nawołujących dowódzcow ład natychmiast wprowadziły. Nie czekał już nikt dalszych rozkazów; wiedziano co poczynać.
    Służba biegała, siodła niosąc na ramionach, a konie, poczuwszy już pochód, niecierpliwiły się, rwały i rżały.
    Kilku konnych od króla rozbiegło się po regimentach, co chwila z innej strony grała trąba na zbór.
    Ci, co się zrana porozłazili ku borom, aby wiosny powąchać, biegiem do szałasów powracali.
    Opowiadano, że czeladzie z końmi na pastwiska, wyciągnąwszy dalej w lasy, natrafiły na opuszczone świeżo koczowiska Tatarów, na porozbijane drogi, kopytami końskiemi, potratowane łąki, pogubione strzały, wojłoki i obławki noclegów.
    Nikt nie pojmował, jak mimo czujnych podjazdów mogli się Tatarowie podkraść tak blizko i cicho.
    Zdala na wzgórzu widać było stojącego króla