Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Strzębosz zaledwie ją mógł napędzić, aby przebłagać i pożegnać.
Już u progu prawie raczyła się do niego odwrócić, przebaczyć mu, uśmiechnąć się znowu i pierzchnęła potem, zostawiając go osłupiałym.
Dyzma był uparty. Nazajutrz dobijał się do drzwi Bertoni; musiała mu otworzyć.
— Powracam do obozu — rzekł, wchodząc. — Bez żartu król mi się kazał o was dowiedzieć. Po zasiągnięciu wiadomości o stolniku, ja waćpani w imieniu króla objawiam, że jeśli, nim my tu powrócimy, wydasz Biankę samowolnie za tego starego, ja w tem... na oczy się już ani wy, ani córka królowi pokazywać nie będziecie mogli. Z opieki N. Pana i obietnic — daję waćpani słowo — kwita na wieki.
— Myślisz, że się gróźb tych zlęknę? — przerwała Bertoni. — Ja króla znam lepiej i dawniej niż wy, a z dzieckiem wiem co mam robić, rady niczyjej nie potrzebuję.
I drzwi mu zatrzasnęła przed nosem.