Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/099

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

która młodego, przystojnego chłopca bez złej myśli protegowała, Strzębosz się ośmielił pójść do niej.
Przyjęła go wesoło dosyć.
Ciekawa była rozpytać go i słuchała chętuie, nauczywszy się tyle popolsku, iż zrozumieć mogła ten język.
Dyzma umyślnie wspominał biedną podkanclerzynę.
— Biedna? — podchwyciła panna de Beaulieu. — Nie lituj się waćpan nad nią, ma to, na co zasłużyła. Wolno jej było nie poszanować siebie, ale króla w oczach świata kompromitować, ale go różnić z żoną, ale się bezwstydnie czepiać obozu, aż nareszcie mąż gwałtem się jej pozbyć musiał...
Strzębosz krzyknął oburzony, poczynając tłómaczyć się i uniewinniać, ale Beaulieu ani go chciała słuchać, i wyśmiewała.
— Podkanclerzyna — dodała Beaulieu — znalazła w Warszawie wszystkie drzwi zamknięte, nikt jej przyjmować, nikt znać nie chce. Królowa była pierwszą, która wręcz oświadczyła, że na zamku nie dopuści się jej pokazywać. Za przykładem pani poszli wszyscy i zdaje mi się, że oprócz familii, to jest dwóch braci i może najlepszych jakich kilku przyjaciółek, wcale z nią