Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/087

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szerzeniu się zapobiedz; słyszała o Chmielnickim pod Ołyką i o Ordzie.
Strzębosz ledwie mógł wydążyć z odpowiedziami. Zarazem, rozerwawszy pieczęci, rzucała oczyma na listy i zadawała pytania, nie słuchając potem roztargniona, odpowiedzi.
Naostatek zagadnęła o podkanclerzego, a Dyzma, który się na to gotował wcześnie, bez ogródki opowiadać zaczął, jak dokuczał i naprzykrzał się królowi i z kim w obozie przestawał. Nie taił, że się szlachta zbierała warcholić, dając do zrozumienia, kto ją podbudzał. Marya Ludwika usta ścisnęła, nie mówiąc nic.
Słówkiem musnęła podkanclerzynę.
— Gdzież ta wasza piękna pani?
— Z obozu dawno wyjechała — rzekł Strzębosz — i prawie dziś lub jutro będzie tu w Warszawie.
Oczy królowej zabłysły gniewem, zamruczała coś niewyraźnie:
— Rozstali się więc! — dodała jakby sama do siebie.
Strzębosz stał ciągle u progu, bo pytania nie ustawały jeszcze. Sam on z własnego natchnienia począł mówić o tem, jak N. Pan cierpiał, iż listów długo nie miał z Warszawy, które gdzieś ginęły w drodze i że dlatego właśnie jego wy-