Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/070

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zaszło, czego zbadać trudno, bo miecznik koronny i dwaj młodzi Lubomirscy pono jutro gdzieś w bok odciągają. Gdzie? po co? — tajemnica.
Nam tu do kupy się trzeba gromadzić — dodał Kazimirski — a w samą porę jedne z najlepszych pułków odchodzą!
Podkanclerzy, który za stołem siedział, dał znak, że on coś wie, ale palce położył na ustach.
— Gadają o chłopskim buncie na Podgórzu — zamruczał — a mnie się widzi, że to bajka puszczona przez Kozaków, aby nam siły rozerwać.
Zamyślił się Kazimirski, inni milczeli.
— Bunt na Podgórzu! — powtórzył — i to taki, żeby na niego pułki całe wysyłać było potrzeba!
— Nieład we wszystkiem — podchwycił Snarski — łatwowierność, głowy nie ma nikt. Tymczasem co? Szlachta już burczy, dopominając się, że darmo czas traci, a król ją trzyma aż się do ostatka zje.
Chcą związek uczynić i z królem się rozmówić.
— Gdzieżeś to słyszał? — spytał podkanclerzy.
— Gdzie? dosyć do pierwszego lepszego namiotu zajść, a ucha nastawić — mówił Snarski. — Grawamina spisują. Najbardziej im to solą w oku,