Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/063

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tam jakieś jejmościne, łańcuchy i gotowizny parę set złotych zabrali: a cóż to jest? Głupstwo! I za to im życie brać?
— Nie — krzyknął Bąkowski — nie chce się wierzyć temu, aby król ich nie ułaskawił. Chmiel na karku nam siedzi, Ołykę oblega, tylko co go nie widać: a to piękna zachęta dla żołnierza — szubienica i katy!
— Nigdyby w świecie do tej ostateczności nie przyszło — szeptał siadając poufale za stół Radziejowski — gdyby nie król. To wiem z najlepszego źródła, że i stary Potocki i Kalinowski prosili za nimi — postawić ich na pierwszy ogień, gdy przyjdzie do starcia... niech Pan Bóg sądzi... Ale król nastał na to, że koniecznie przykładu trzeba, i że nie dosyć obu ściąć, ale w pośrodku obozu, przy zwołaniu świadków i otrąbieniu dekretu.
— Do jutra — odezwał się cicho Morawiec — jeszcze się może król namyśli.
— Kto? król! — rozśmiał się Radziejowski — a to go dobrze znasz! właśnie dla tego, iż proszą za nimi, uprze się i na swem postawi, chcąc ukazać, że się nikomu powodować nie daje. Zwykła słabych natura: im więcej nalegają, tem oni twardziej przy swem stoją. Ho! ho!
— Ci co go tam dawniej widywali i obcowali z nim, gdy jeszcze królewiczem był — począł Pro-