Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/059

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

warzyszem i do dzbana jedynym. Gdy się śmiał, rozlegało się daleko, że go po tym śmiechu poznawano. Był to przyboczny wszystkich warchołów, do roznoszenia, co się gdzie narodziło, jedyny. Otyły, barczysty, silny, dzień i noc gotów był ucztować, pić, pół godziny się przespał siedząc i de noviter repertis rozpoczynał.
Do tego pić było można zawsze „w nieochybne ręce” — nie odmówił nigdy.
Naostatek Morawiec, który już w wielu pułkach sługiwał i z jednych do drugich przechodził a miał się bardzo dostatnio i ze wszystkich ich najzamożniejszy był, człowiek w sobie zamknięty, ostrożny, na spiskowca się rodził. Miano go za chciwego i skąpca, nigdy bowiem nikomu kubka wina nie dał u siebie. Dlaczego czepiał się niespokojnych ludzi i z nimi trzymał, na oko to nie było jasne. Ale gdzie krzyczano i burzono się, znalazł się zawsze i — potakiwał.
Radziejowski szczególniej na Kazimirskiego swojego i na Snarskiego liczył. Ci dwaj byli u niego codziennymi gośćmi. Kazimirski nawet, gdy podkanclerzy czasu nie miał, za niego gospodarzył i przyjmował, rozporządzał służbą i rządził się jak w domu.
Nie było dnia, ażeby z tych przewódzców który gościa nowego nie wprowadził, wprzódy go za puls potrzymawszy, że on tak samo bije, jak