Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/022

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Łżesz...
Wtem król począł dawać znaki, aby mu go przyprowadzono. Pędzono więc gdzie stał na koniu, oczekując Jan Kazimierz, ale nim doszedł, zupełnie się strwożył i rękami począł chwytać powietrze, jakby padał.
Postawili go przed królem. Znowu tedy pytania.
Nie śmiał już kłamać, że z regimentu żołnierzem jest, ale bąkał, że żebrak, ubogi, że tu w sąsiedztwie przytułek miał, że człowiek niewinny. I jak stał tak na kolana padł przed królem, ręce złożył i miłosierdzia prosić zaczął.
Wszystkich to uderzało, że gdyby istotnie żebrakiem był, do niczego się nie czuł, toćby strachu takiego nie miał. Przytem fizys okrutnie podła, podejrzenie budziła.
Król ręką bijąc po siodle do Jaskulskiego począł wołać:
— To szpieg jest... ja to czuję... każ go wmość wziąć na spytki... zobaczycie...
Ledwo to król rzekł, a tu go już pod ręce pochwycili, pod las z nim się niosąc, pachołkowie pisarza; nieznajomy krzyczał wniebogłosy.
— Czego wy chcecie odemnie? człowiek niewinny jestem.
Król, na koniu stojąc czekał, aż zdala rozległo