Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/021

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bosz, bo go Jan Kazimierz rozpytać chciał o nią.
Król wskazał na niego.
— Dałbym gardło — odezwał się — że to jest szpieg... patrzy zpodełba, a z postawy i z odzieży na tubylca nie wygląda... Podejrzana to figura.
Strzębosz nawet się zaofiarował po niego, bo król przystanął, a tuż i Jaskulski nadbiegł i kilku innych, którzy dosłyszeli słowa króla.
Skoczyli więc ku żebrakowi, który postrzegłszy, że się do niego mają, zrazu umykać chciał, ale wnet się rozmyślił, bo uciec nie było sposobu. Strzębosz pierwszy dobiegł, wołając:
— Stój? ktoś ty? co za jeden?
Dopiero teraz mu się mogli przypatrzeć, a twarz w której wszystkie muskuły drgały, opalona, pomarszczona, wejrzenie lisie, już go więcej niż podejrzanym czyniły.
Otoczyli go wojskowi.
— Żołnierz jestem — wybąknął — co ma być: żołnierz z regimentu niemieckiego, co tu stoi w pobliżu.
— Cóż tu robisz?
— Wyszedłem na słońce, bo mnie trzęsie febra.
Jaskulski tedy popatrzywszy nań, gdy się zmięszał, batożkiem go po plecach i krzyknął: