Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pospolite ruszenie na piąty Czerwca — dodał Radziejowski — daj Boże, aby pod Konstantynów nadążyło, a tymczasem co z nami będzie...
Zagadywanie to — de publicis, jak gdyby tylko sprawę Rzeczypospolitej miał na sercu Radziejowski, w takiej było sprzeczności z jego twarzą i rzeczami, iż zwiększało króla rozdraźnienie.
Nie odpowiadając Radziejowskiemu podniósł się król, gniewny, zwrócił do gospodyni domu, która się właśnie ukazała na progu i pożegnawszy ją, równie swobodnie kilku słowami cicho wyrzeczonemi pożegnał podkanclerzynę, która nie zważając na złośliwe męża wejrzenia, odprowadziła do progu, odchodzącego.
Podkanclerzy, który, jak sam mówił, za królem gonił i szukał go tu dla spraw pilnych, zamiast mu teraz towarzyszyć, co się zdawało obowiązkowem, zawrócił się, odprowadziwszy do konia, nazad do mieszkania Sapieżyny.
Twarz mu promieniała zwycięztwem, zemstą jakąś podkarmionem, wiedział dobrze, że i Sapieżynie i żonie może dokuczyć, a to właśnie najpożądańszem mu było.
Najpierw więc do Sapieżyny się obrócił, dziękując szydersko, iż była tak łaskawą, żonie jego miłe spotkanie z królem jegomością ułatwić.
Jejmość, charakteru nie łagodnego, opryskliwa a śmiała, napadła na niego z góry.