Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nierychło udało się Xięzkiemu, dawszy znak Strzęboszowi, powoli się od stołu, z namiotu i taboru tego wydobyć dalej, starannie omijając inne podobne gościnne szałasy, w których śpiewy, muzyka i śmiechy się rozlegały.
— Wszystko się tak wesoło rozpoczyna — rzekł Xięzki — choć często kończy bardzo smutnie. Daj Boże, abyśmy z tym humorem na hiberny powrócili. Nie wątpię ja o sukcessie, lecz się lękam, gdy człowiek sobie zrazu zbyt wiele obiecuje.
Pierwszy raz zbiorowisko takie wojska widząc, Strzębosz, jak rozmarzony i upojony, powracał do gospody. Inne się tu wcale zapowiadało życie, do którego nie nawykł. Czuł, że istotnie, według wyrażenia Nadolskiego, nowicyat mu odbywać przyjdzie.
— Rachuj i na to — dodał Xięzki — że nigdy on się bez guza nie obejdzie. Choćbyś nie chciał wyzwą cię na rękę dla najbłahszego powodu, aby spróbować, jak szablą robisz.
— Nie obawiam się tego — rozśmiał się Dyzma — bo mi się zdaje, że sobie z nią nieźle począć potrafię....