Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tu i owdzie dawały się słyszeć piosenki, które tylko w męzkiem towarzystwie nucone być mogły.
Inni targowali się o konie i mieniali je z sobą, co natychmiast wszystkich poruszało zpod namiotu, bo je podprowadzać kazano; wybiegali oglądać, opatrywać, a nawet przejeżdżać ochotnicy, sprzeczano się, dobijano targów.
Koń w tej chwili, przed wyprawą był dla szlachcica droższym nad wszystko, dobry życie ratował, złego można niem było przypłacić; każdy się też starał o to, aby jak najpewniejszego pozyskać, choć za drogie pieniądze.
Byli też tacy, co, na frymark wierzchowcami rachując, umyślnie je tu z sobą prowadzili, jakby na potrzebę własną, i niechętnie się ich pozbywali. Lecz sztuka ta niedługo służyła, za drugą, trzecią zamianą wystrzegano się tranzakcyj potajemnych, — było też i jawnych dosyć, bo i Żydzi i Tatarowie tabunami przypędzali konie dla wojska, które ich zawsze potrzebowało.
Ten, co się najlepiej wybrał z domu, nieraz po drodze tracił, co miał najdroższego, i starać się musiał czemś zastąpić.
Przed namiotem więc też było na co patrzeć, bo i czeladź i panowie na koniach harcowali, uganiali się, wyścigali, a że jeszcze było niewiele, musieli zręcznie się z niemi wywijać.