Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dolski do regestru powrócił, a to znaczyło, że mu przeszkadzać dłużéj się nie godziło.
Powracali już we dwu, przeciskając się pomiędzy namiotami i szałasami, wśród wozów i koni, gdzie częstokroć trudno było jednemu się prześliznąć, gdy wielka wrzawa, okrzyki, wiwaty, śmiechy zdala się im słyszeć dały od wielkiego namiotu, otoczonego kilku mniejszymi.
Oprócz nich stały w tym samym obrębie wozami opasanym, szałasy, budki i dwie w ziemi wykopane kuchnie buchały obłokiem dymu.
Xięzki się zatrzymał chcąc, gdyby można, uniknąć tego zbiegowiska, które pod namiotem wielkim widać było ucztujące. Ściany i opłotki były popodnoszone. Około stołów na beczkach ze drzwi powyrywanych po szopach i stodołach ustawionych, liczne, wesołe bardzo zabawiało się towarzystwo.
— Jak nas tu pochwycą — odezwał się Xięzki — nie łatwo wyrwać się im będzie. U Nadolskiego nie było na czem siąść i gdzie się w kilku obrócić, ale u pana Strażnika polnego Maryana Jaskulskiego, jak widzisz, od rana do nocy, w świątki czy piątki, zawsze tłumno.
Co temu człowiekowi zjedzą i wypiją, starczyłoby na utrzymanie siła żołnierzy, ale Jaskulski ma już taką naturę: gotów koszulę zdjąć, aby go nie posądzono o oszczędność i sobkowstwo. Pewnie