Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Powitanie było bardzo serdeczne. Zdał zaraz examen Dyzma z tego, co miał, i z tego, czego mu brakło.
U Xięzkiego, jak zwykle, izba pełna była przyjaciół, ale tu obejrzawszy się po nich Strzębosz, dopiero sobie mógł stworzyć jakieś pojęcie starego rycerstwa. Dwu twarzy nie było do siebie podobnych, a żadnej takiej, na którąby patrząc, człowiek nie musiał myśleć i zgadywać, co to za jeden może być.
Poodziewani byli nateraz najdziwaczniej, jedni zczerkieska, drudzy ztatarska, powłosku, od fantazyi; czapka u każdego inna, odzienie krótkie do zbytku, to długie bez miary, a twarze? pokiereszowane, porąbane, niektóre prawie do kości, ta bez oka, inna z policzkiem wklęsłym od kuli.
Ale sroga przy tem buta u każdego, a humory tak rozmaite, jak oblicza.
Niektórzy, jak siedli na ławie i podparli się na stole rękami, siedzieli godzinę słowa nie mówiąc, innym się gęba nie zamykała; nucili niektórzy.
Wzięto zaraz młokosa na spytki.
— Kiedy król z Warszawy rusza? czy prosto do Lublina ciągnie? Czy prawda, że królowa z fraucymerem za nim dąży.
— Niechżeby o skrzypkach nie zapomnieli —