Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nionego w pierwszym impecie wielce żałował, a rodzina była losem jego boleśnie dotknięta.
A że kanclerz zarazem traktował przy tem z królową o starostwo dla protegowanego, za które 30.000 obiecywał — i Tyzenhauza ciągle do sprawy o tenuty mieszał — zdawało mu się, że Marya Ludwika w końcu nieco złagodniała...
Tyzenhauzowi zaś polecono, aby przyprowadzony na pokoje do królowej przez kanclerza, upadł jej do nóg, upokorzył się i o przebaczenie prosił. Stało się tak: Marya Ludwika uległa naleganiom, tylko król wcale się do tego nie mieszał... Udawał nawet w początku, że dawnego pokojowca znać ani widzieć nie chce, drożył się także z przypuszczeniem go do łaski swej — ale w końcu, po upływie dni kilkunastu... Tyzenhauz znowu począł dawne pełnić obowiązki.
Rozumie się, iż nic nie miał pilniejszego nad to, aby się za pierwszą bytnością na zamku podkanclerzego oczom jego nastręczyć.
Radziejowski uczuł to mocno, ale — jak nieraz w życiu, gdy go co nieprzyjemnego spotykało, umiał oślepnąć, ogłuchnąć i udać, że o niczem nie wie...
Królowej ani wspomniał o tem, ani pytał... Wygrywał zawsze, iż się królewskiego posła z domu pozbył, który mu żonę buntował, był bo-