Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiem Xięzki. — Ja na matkę patrzę więcej, niż na wyrostka, który teraz, jako lilijka biała wyglądać może, a gdy podrośnie ozwie się w niem to wszystko, co w matce było.
— Matką się pochwalić nie mogę — rzekł smutnie Strzębosz — ale wierzcie mi, nie zawsze dziecko naśladuje macierz, gdy aż do odrazy śmieszna jest i nieznośna. Stara Bertoni nawet własnej córce wydawać się musi takim koczkodonem, jak nam...
— Zapomnieć-by o obu — dodał Xięzki. — Nam wojakom nazbyt się garnąć pod podwikę nie zdrowo!
I nagle zwrócił.
— A więc, proś króla, niechaj cię zwolni, ja pomogę i do pułku Sobieskiego zaregestruję. Nie zabrakłoby ci i gdzieindziej miejsca, bo wszyscy zaciągają, a masz i postawę i młodość za sobą, lecz... chciałbym cię mieć na oku...
Strzębosz w ramię go pocałował.
W tem inni dobrzy znajomi jowialisty, odgłosem o jego przybyciu zwabieni, napływać zaczęli, szczupła izba napełniała się, i gwar a śmiechy ledwie się ciszej rozmówić dozwalały. Goście otaczali Xięzkiego, który się rozchmurzył i baraszkował poswojemu, nie oszczędzając nikogo Strzębosz pozostał, nasłuchując.
Z urywanych tych opowiadań, szczególniej