Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/110

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    król, panowie hetmanowie zazdroszczą, a to jeden jest człowiek, z hetmanem Radziwiłłem może, któryby koniec mógł położyć nieszczęściu naszemu.
    — Ale co-bo my — podchwycił Święcki — wdaliśmy się w takie głębokie politykowanie! Rzucić-by to, a weselszą piosnkę począć.
    — To ją chyba kurtyzan zanuci — odparł, na siostrzeńca ukazując Xięzki. — Mów co wesołego.
    Tłómaczył się Strzębosz, że zapasu nie przyniósł z sobą; weselej jakoś przecie potoczyła się rozmowa, lecz zawracała ciągle na wojnę.
    — Jam tu waszmości szpiegował, Dyzmo — odezwał się Xięzki — Powiadano mi, żeś się w amory wdał z dziewczyną prawda piękną bardzo, ale mieszczanką, zrosłą na bruku, a to dla nas wieśniaków, owoc niezdrowy...
    Strzębosz się zarumienił.
    — Któż to wam splótł? — zapytał.
    — Nie pytaj, boć nie zdradzę — śmiał się Xięzki — ale ci powiadam, że wszystko wiem i dlatego cię chcę ztąd wyrwać na czyste powietrze.
    — Kochany wuju — począł gorąco Strzębosz — wierzcie mi, dziewczę uczciwe i niewinne, a choć mieszczka, nic jej zarzucić nie można.
    — A matce? — spytał ze zwycięzkim uśmiesz-