Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/036

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóżeś mi to przyniósł od króla? — zapytała.
— Pozdrowienie prześliczne — rzekł Dyzma — i to zapewnienie, że z powrotem do Warszawy król gościńca przywiezie.
Bertoni pokręciła głową.
— A więc poselstwo sprawione, — odezwała się. — Ruszaj waszmość zkąd przyszedłeś, kłaniaj się królowi jm. i bywaj mi zdrów.
Stał nieporuszony Strzębosz. Po za starą Włoszką, przez na wpół otwarte drzwi ukazała mu się uśmiechnięta twarzyczka. Witała go figlarnym wyrazem.
— Nie będę więc miał szczęścia nawet pozdrowić od króla panny Bianki? — odezwał się dworak — Król jm., wyraźnie mi zalecił, abym sam dopełnił poselstwa.
Zza ramion matki Bianka, nie mogąc śmiechu wstrzymać, parsknęła. Bertoni zwróciła się ku niej z gniewem, chcąc zmusić, aby odeszła; kilka kroków zrobiła idąc za nią, a tymczasem Strzębosz wśliznął się i stał już w środku pokoju.
— Mam od króla dla panny Bianki pozdrowienie — rzekł zbliżając się wesoło, a wcale nie zważając na rozpaczliwe ruchy Włoszki. — Król, okryty laurami, powraca... Pan Bóg poszczęścił