Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/035

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rego oknach napróżno znajomej szukał twarzyczki. Bertoni mu zakazała wprawdzie pokazywać się przed swem obliczem, lecz Strzębosz szedł ze zmyślonem od króla pozdrowieniem... rachował więc, że go wypędzić nie może.
Zuchwale wtargnął do przedpokoju i już miał wejść do bawialni, gdy drzwi się otworzyły i stara, zawsze klejnotami okryta, malowana Włoszka, powitała go — krzykiem.
— Przybywam wprost z obozu — odezwał się, nie dając jej przemówić, Strzębosz. — Król jmość kazał mi pokłonić się wpani i pannie Biance. Więc choć zakazano mi tu się pokazywać, rozkaz pana więcej waży nad wszystko...
Bertoni stała z usty otwartemi. Wiedziała bardzo dobrze, iż Dyzma kłamał, ale ciekawość ją piekła... Radaby była się cóś dowiedzieć, a Strzębosza... nienawidziła. Stała więc w niepewności, co pocznie.
Wprowadzić go i dać mu widzieć Biankę, nie chciała za nic w świecie...
Dyzma się tymczasem zbliżał, jakby ją chciał zmusić go do wprowadzenia wewnątrz... dalej.
Bertoni drzwi sobą zapierała.
— A! to piękna wistocie gościnność — odezwał się Strzębosz — królewskiego posła w antykamerze trzymać i progu mu nie dać przestąpić!
Włoszka się rozgniewała.