Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/022

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    Maciej Brodowski i Sylwester Gnoiński, ale starczyło miejsca dla wszystkich i na sakwy, siodła, rzędy, a zbroje, i oręż, który całe kąty zalegał. Na ogromnym kominie czeladź tuż jedzenie i plastry odgrzewała. Leżącym na ziemi ławy za stoły służyć musiały.
    Strach było spojrzeć na tych wesołych wojaków, którzy do trupów podobniejsi byli, niż do żywych ludzi, tak wymęczeni, znędzniali, wyszli z tej łaźni.
    Nie przeszkadzało im to śmiać się i drwić, a izba, od rana ciekawych pełna, śmiechami się rozlegała, Xięzki osobliwie dokazywał.
    Właśnie, gdy wszedł Strzębosz, znalazł w żywą rozmowę ze Staszkiem wplątanego towarzysza ze Zborowa, z orszaku Ossolińskiego, który, oczywiście, pana swojego stronę biorąc, bronił czci króla i tych, co pod Zborowem byli.
    Był to niejaki Zboiński, simplex servus Dei, ale żołnierz dzielny, i człowiek zacny.
    Zaledwie się ze Strzęboszem przywitawszy, Xięzki, który był, choć już nie młody, ale siarczystego temperamentu, Dyzmie kazał usiąść na ławie i dalej się ze Zboińskim na swój sposób ucierał.
    — Zboju mój — wołał cieniuchnym zachrypłym głosem — cóż-bo ty sobie myślisz, że ja nasze zasługi we Zbarażu zapieczętowanych i