Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przyjąć ma, ale pragnienie go paliło: chwycił w końcu i cały kubek wychylił do dna.
Sobieski mówić coś począł. Strzębosz, który potatarsku słowa jednego nie rozumiał, oczyma tylko mógł sobie tłómaczyć wrażenie, jakie czynił młody Polak na Tatarzynie. Bronił on mu się milczeniem dumnem długo, naostatek coś go dopiekło, wyrwało mu się słowo jedno. Sobieski je podchwycił; Tatarowi rozwiązały się usta, oczy mu się zaiskrzyły — posypały się z obu stron pytania i odpowiedzi.
Tatarzyn, w końcu znużony, padł na ziemię i zamilkł znowu. Starosta mówił długo jeszcze, potem przywołał dwóch jeszcze ze swej czeladzi i starszego ze sług, wskazał im na Tatarzyna i kazał go napowrót do innych jeńców odprowadzić.
Dzień zaświtał, gdy już król na koniu ustawiające się oddziały swe objeżdżał, niespokojny. Znali starzy wojownicy Tatarów, że zawsze dla zręczniejszego z łuków strzelania, na lewe skrzydło naprzód wpadali. Postawiono tu Lubomirskiego — który mężnie odeprzeć ich był gotów. Wiatr też, który o wschodzie słońca się zerwał, przychodził w pomoc, bo od królewskich wojsk Tatarom w oczy dął, co siłę ich strzał osłabiało i odnosiło je w stronę. Królowi, gorączka, z której od wczora nie wychodził, — dodała sił i ocho-