Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Od wielkiego ołtarza słychać było urywane wiersze Psalmów Pokutnych.
W Warszawie czekały na króla wieści niepocieszające. Marya Ludwika wprawdzie powstała była z łóżka i czuła się lepiej; ale burza kozacka, mimo powolności posłów wysłanych do Chmielnickiego, zażegnaną nie była.
Uzuchwalony Chmiel więźniów wypuścić nie chciał; znęcano się nad posłami słowem i czynem; Kisiel, od obu stron podejrzewany, prawdziwym męczennikiem stał się dla miłości Rzeczypospolitej. Chmiel go zdrajcą Rusi, Polacy zdrajcą Polski zwali; przecież on nie przestawał pracować i choć zawieszenie broni wymodlił, granicą postanowiwszy — Horyń!
Tymczasem Rakoczy już z Kozakami się porozumiał, wiedziano o posłach z Moskwy, a Chmiel ważył: komu się zda, i czy nie najlepiej będzie Turczynowi hołdować, bo ten mu największą mógł dać swobodę.
Jan Kazimierz dwie zaraz, jedna po drugiej, pielgrzymki odprawił do cudownego obrazu w Czerwieńsku, pamiętny groźnych Bojanowskiego przepowiedni, do których Maryi Ludwice się nie przyznał.
Strzębosz, który sam jeden tylko słuchał zuchwałych przepowiedni, nikomu też ani słowa o nich nie pisnął.