Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

król — ale wszystkiemu winien Strzębosz. Jak zaczął mnie prosić, błagać, modlić!... a ja mam słabość do niego.
Włoszce się oczy gniewem zaiskrzyły.
— No — niech Bianka zaśpiewa — naglił król.
— Ale każcie mu odejść do antykamery — przerwała Bertoni.
— Komu?
— A! temu zuchwalcowi — poczęła Włoszka — ja na niego patrzeć nie mogę.
— Tak, ale ja bez niego się obejść nie umiem, to moja straż, musi stać w progu.
Bertoni mogła się niecierpliwić i gniewać, gdyż wistocie Strzębosz, nie tracąc czasu, zjadał oczyma dziewczę, które mu strzelistemi, dziecinnie naiwnemi wejrzeniami odpowiadało.
Pieszczona Bianka, śmiała, nie obawiała się ani matki, ani nikogo. Włoszka poszła ją namawiać do śpiewu, z czem się nie bardzo drożyła, szło tylko o wybór włoskiej piosenki. Sama podała jej cytrę. Bianka ją przebiegła palcami, popatrzyła na Strzębosza, obróciła się ku królowi i zanuciła sopranem słowika.
Piosenka? o czemże włoska może nucić piosenka? Jej osnową ta wiekuista, umierająca i odradzająca się miłość, na której obraca się życie.
Jan Kazimierz zapomniał się wpatrzywszy