Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/161

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    gonii i piechoty obiecanej już powiększył, a oświadczał się do ostatniej koszuli poświęcić wszystko.
    — Gotowem ojczyste moje sprzedać dobra — mówił publicznie. — Zniszczyli mi Ołykę. Bóg dał, Bog wziął, ostatnim kęsem chleba trzeba się podzielić z matką.
    Tak mówili prawie wszyscy, a bardzo maleńka chyba cząstka bojaźliwie się na prywatę oglądała.
    Cieszyła się tem królowa.
    Na umówiony dzień kanclerz stawił się do Nieporętu, a król przyjęciem serdecznem starał się zatrzeć wrażenie popełnionego błędu. Nikt zresztą mniej uraz nie był pamiętnym, nad Radziwiłła, który niejednokrotnie tej powolności dał dowody Władysławowi.
    Przyszło do wspomnienia królowej. Król z gorącością wyraził, że życzy sobie nieporozumienia ślady zatrzeć i gotów jest mówić otwarcie, zobowiązać się uroczyście.
    — Położenie tego wymaga — rzekł kanclerz — królowa ma prawo żądać ubezpieczenia. Sama godność kobieca ją zmusza.
    Król Szwedzki pośpieszył upewnić, że na wszystko był gotowym i uznawał konieczność otwartego porozumienia się, Radziwiłł podszepnął, iż podpisanie prośby o dyspensę, choć późne, mogło być rękojmią.