Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/098

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szwedzki nie mógł jednak nie uczuć piękności tego gniazdka i poprostu zawołał, siadając:
— Jakże tu pięknie u pani!
Uśmiechnęła się marszałkowa.
— Myśmy, jak dzieci, N. Panie — rzekła — bawimy się cackami temi, ale też to całe nasze mienie i uciecha na świecie...
— Zjeżdżają się liczni już panowie senatorowie — począł Kazimierz, któremu dolegała ciągle troska o elekcyą. — Widzieliście pewnie z nich wielu?
— Niektórych — rzekł marszałek — unikam mieszania się do spraw publicznych, bo ani zdrowie, ani żałoba po królu, którą mam w sercu, nie dopuszczają mi niczem się zająć.
— Ja, oile mogę, zastępuję męża mojego — dodała marszałkowa żartobliwie — bo-bym nie chciała, aby się tak usunął od ludzi, od świata i w tym smutku pogrążał cały, ale zniewolona jestem go przymuszać, tak zobojętniał na wszystko.
Szczęliwy brat mój, iż umiał sobie takiego przyjaciela pozyskać — dodał król — zazdroszczę mu.
W tej chwili oznajmiono o przybyciu kanclerza Ossolińskiego, a Kazanowski grzecznie zwrócił się do gościa, zapytując: czy mu go przyjąć dozwoli?
Jan Kazimierz skłonił głową.