Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/068

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spólstwa... Jeńców też Tatarom, człowieka za konia, dają.
Motłoch się uzuchwalił i już pomiarkowania mieć nie będzie. Stał pod Zamościem... Lwów cudem się mu okupił... Co dalej będzie?... Odgrażają się całą Rzeczpospolitą zalać...
Król się porwał.
— Gdzież więc siły nasze? gdzie mężowie, hetmani? senat, wojsko!? Przecież jeden pogrom taki nie może potężnego zniszczyć państwa do razu... Jest ratunek... Mamy może gdzieś sojuszników i sprzymierzeńców...
Wtem Butler przerwał:
— Kogo? N. Panie? Na cesarza pewnie teraz rachować nie można... Francya za górami, choćby chciała... Pruski nasz hołdownik będzie rychlej z nieszczęścia korzystał... a Szwedzi...
Chwycił się król za głowę.
— O! losy nieszczęsne — kraju tego — zawołał — przywiedzeni jesteśmy do tej ostateczności, że na podłych Tatarów jednych jeszcze cokolwiek liczyć możemy, jeżeli ich od kozactwa potrafimy odciągnąć.
— To sprzymierzeniec gorszy od wroga, bo i sromotny wreszcie — rzekł smutnie Butler.
Gdy to mówili, a Tyzenhauz powtarzać zaczął dopiero co słyszane wieści o klęskach... zapukano do drzwi, choć godzina była niezwykła. Ty-