Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/066

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzić; ale że ją potem sam składać będziesz — dam gardło!
Nic nie odpowiedział król. Bertoni skłoniła się nizko i miała już odchodzić, gdy jej coś przyszło do głowy.
— Mój królu — zawołała — nie każcież przede mną, jak przed jaką żebraczką, drzwi zamykać. Ja się też wam pod czas przydać mogę, bo wiele rzeczy wiem i wiele bezpieczniej zaniosę, gdzie trzeba, niż kto inny. Masz już królem być, a zachciewa ci się tego: ja powinnam posłużyć — nie kto inny!
Tak ledwie się jej nakoniec król pozbył. Odprowadził ją za próg oczyma zasromanemi, zdając się mówić do siebie: „Oto są grzechy twojego żywota! Mszczą się one do dni końca, a pozbyć się ich... nie można.“
W smutnem usposobieniu, przeszedłszy się parę razy po pustych pokojach, Jan Kazimierz rzucił okiem na płonącą lampę przed cudownym obrazem — i wolnym krokiem zbliżył się ku niemu, aby na modlitwę uklęknąć.
Wrzawa jednak między karłami i małpami taka jeszcze panowała w przedpokoju, że wprzód musiał, pokojowca przywoławszy, nakazać, aby natychmiast wszystko się uciszyło.
Już wreszcie klęknąć miał, gdy pośpieszne kroki i bez oznajmienia otwierające się drzwi zmu-