Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/047

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A to, co wyłożył?... — szepnął frasobliwie król — wszak to już o milionie mówią. Przyjdzież mu wracać?
— A chociażby! — przerwał starosta. — Strachu niéma. Król może parę opactw sobie do rozporządzenia wyjednać i niemi zamknąć usta.
— Jesteś mężem dobrej rady — uśmiechnął się weselej Jan Kazimierz i uderzył go przyjacielsko po ramieniu.
Rozmowa poważniejsza już płochy umysł jego znużyła. Umiał tylko dwoje: modlić się lub śmiać i baraszkować.
— Hej! Butler, słyszysz — zawołał — ty, co wszystko wiesz. Mówiono ci też już o tem, że Giżanka za mąż za szlachcica wychodzi. Wiesz, ta ładniuchna Giżanka, burmistrza córka, za którą tu wszyscy latali. Nieboszczykowi Władysławowi mocno się jej zachciewało, snadź Zygmunta Augusta chciał jeszcze lepiej naśladować, bo ten pierwszy zbałamucił Giżankę; ale jemu nie było komu dopomódz tak skutecznie. Pac i Platenberg oszukiwali go, a pieniądze do kieszeni chowali i — nie dostał Giżanki.
— No i panna Langéron — wtrącił Butler, który wiedział, jak ona zawadzała Kazimierzowi — panna Langéron ma też na pewno szlachcica konkurrenta.