Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/043

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nigdy za próg ztąd nie wyniósł nic, a wielekroć ostrzegł i zapobiegł skutkom nieopatrzności króla. Z widoczną radością przywitał go Jan Kazimierz, prowadząc za sobą w głąb’ swojego pomieszkania.
Cały charakter człowieka się w niem malował. Nie było tu tego przepychu, tego artystycznego blasku, do którego Władysław taką przywiązywał wagę. Niestałość umysłu, zmienność gustów dobitnie się wyrażały w tem, co otaczało króla.
Obok wielkiej ilości obrazów i obrazków pobożnych, krucyfixów i relikwiarzy, widać było portrety kobiet i razem z pobożnemi porozrzucane najpłochsze, najswawolniejsze francuzkie książki. Nie było porządku, ani wdzięku w pokojach, dosyć kosztownie przyozdobionych, ale bez smaku. Psy, małpy i karły pozostawiały wszędzie ślady swawoli.
W sypialni przed wielkim obrazem, zapożyczonym z kościołka w Czerwieńsku, wystawiającym Matkę Bozką z dziecięciem Jezus, paliła się lampa, i król, poszedłszy naprzód tu, pokląkł na krótką modlitwę, ale, zaraz z niej powstawszy i drzwi zamknąwszy, usiadł w sąsiednim pokoju, odzywając się do Butlera:
— Wracam od królowej! — poruszył ramionami. — Sfinxem dla mnie ta kobieta. Okryta