Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/025

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i z kątów ogromnej izby zwolna szmer głuchy najpierw, potem coraz głośniejszy gwar, aż hałaśliwa wrzawa nanowo rosnąć poczęła. Wszyscy jakoś swobodniej odetchneli, gdy się Bojanowski oddalił. Szmerdowski, który był się gdzieś w kąt wcisnął, wynurzył się znowu z tłumu.
— Świątobliwy mąż — odezwał się półgłosem Niszczycki, który niebardzo był rad zjawieniu się jego i wrażeniu, jakie zostawił po sobie. — Świątobliwy mąż, ale pokutnik też za grzechy wielkie.
Niszczycki ręką wskazał na czoło.
— Dziś mu już tu wszystko się zmieszało... bodaj własne jego grzechy z naszemi...
Bóg sprawiedliwy jest, ale miłosierny: to, cośmy wycierpieli, starczy za karę. Wybierzemy pana, skupimy się około niego, pójdziemy na to chłopstwo ze starym duchem rycerskim.
Gdy to mówił, szlachcic z tłumu się wyrwał:
— U nas to według zwyczaju król zarazem najwyższym hetmanem bywał; a gdzież tu biskupowi, co się od dzieciństwa błogosławić tylko uczył, za oręż porywać, którego nigdy w ręku nie miał!
Zahukali go zaraz Czyrski i Wysocki.
— Na wodzów, hetmanów mamy ludzi — zawołał Czyrski — a królowi dosyć męztwa... które książę Karol ma... Rycerstwo u niego we krwi... niech pancerz wdzieje a hełm: zobaczycie co z niego będzie!