Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/024

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czują, jakiego nam pana potrzeba i zgodni są, aby go obrać głosami jednemi.
Bojanowski spojrzał nań długo, topiąc w nim wejrzenie.
— Módlcie się, a czyńcie pokutę — rzekł. Nie wiecie nic, ślepi jesteście — ani pochlebiajcie sobie, abyście moc mieli jaką. Ta siła dana jest tylko narodom zdrowym i niezepsutym. My już nie władamy sobą.. będziemy losów, wiatrów... albo raczej twardych owoców naszego grzechu ofiarą. Ani wybierzecie kogo chcecie... ani pójść będzie mógł, jak zażąda. Zerwały się wodze... i woźniki pędzą bez nich na przepaście.
Módlcie się a kajajcie! módlcie się a czyńcie pokutę!
Podniesionym głosem, wymówiwszy wyrazy te, Bojanowski jeszcze raz powiódł oczyma po tłumie, w którym już szlachcica Podlasiaka nie dostrzegł. Zniknął on gdzieś i skrył się.
Starzec, postawszy chwilę, otoczony trwożliwem milczeniem, poruszył się, zawrócił zwolna i pokręciwszy wąsa, — począł posuwać się ku drzwiom. Nikt go też wstrzymywać nie śmiał; kilku tylko bliżej stojących pochyliło się do ucałowania ręki świątobliwego męża — ale starzec ją żywo uchylił, niedopuszczając tej oznaki poszanowania.
Poza nim zamykał się już tłum ten gęsty —