Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

po stroju łatwo rozeznać było można, pierwsza tył podała przed Potockiego pułkami. Za nią inne oddziały rozbijać się i w sztuki rozpraszać na wszystkie strony zaczęły.
Z bijącem sercem Myszkowski stojący przy królu patrzył i przewidywał już zwycięztwo. Zygmunt też oczy miał wlepione w ten obraz, który się odsłaniał teraz przed nim w całym swym majestacie i grozie. Na polu widać było leżące trupy ludzi i koni, pierzchające oddziały, goniące ich pułki, pojedyncze kupki ucierające się jeszcze z sobą. Okrzyki, jęki, trąby, tentent rozbiegających się koni, szum wichru, który rzucał kłębami pyłu, wszystko to mięszało się razem z wołaniem radosnem, które dochodziło z lewego skrzydła.
Zebrzydowskiego pułki środkowe złamane uchodziły i niekiedy stawały jeszcze, rozpaczliwy stawiąc opór.
Król poruszał zwolna ustami, modlił się, ale twarz posępna nie rozjaśniła się smutnem tem zwycięztwem.
Wśród oczekiwania i milczenia, jakie króla otaczało, szybki bieg konia zwrócił oczy. Z lewej strony hetman Żółkiewski biegł samotrzeć, wołając.
— Zwycięztwo! Victoria! Vivat król nasz! vivat!