Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiedy oglądali się na siebie i mieniali słów kilka urywanych.
Od obozowisk szeroko rozłożonych na równinie dochodził tylko szmer głuchy i rżenie, poruszanie się wozów i koni; ludzkich głosów słychać prawie nie było. Cisza jakaś uroczysta, podobna do tej, które poprzedzają burzę, przygniatała te tłumy.
Rotmistrz w sobie był zatopiony.
— Hetman ich przecież zdołał nawrócić — zamruczał do Szczypiora. — Nie obwiniam ich, samiśmy na to niemal patrzyli, że się pomiędzy naszych ciągle rokoszanie nasyłani przez hersztów wciskali i przeciwko rozlewowi krwi braterskiej apostołowali. Z tego poszło, że teraz kwarciani poczęli się wahać i głośno zapowiedzieli, że na rokoszan iść a z bracią bić się nie chcą. Jeszcze to szczęście, że poczciwie się z tem oświadczyli, a nie zdradzili w ostatniej godzinie!
— Alboż pewnymi być możemy, że się to nie stanie? — zamruczał Szczypior. — Prawda, hetman ich przekonał, że przy królu i prawie stać powinni, że rozlewu krwi oni na sumieniu mieć nie będą, bo króla i wojsko zmuszono do tego; poszli skonwinkowani, a no, kto to przewidzi, czy ich nie pobałamucą znowu?
Niepodobna się dopilnować — mówił dalej Szczypior — któż tu dojdzie z jakiego człek