Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się na nią rwiecie, jakby ona przysmakiem była?
— Rwę się do niej, choć wiem, że ona świętokradzką jest i niegodziwą — wołał Bajbuza — ale właśnie największy to dowód poświęcenia dla rzeczypospolitej, gdy człowiek jej służy aż do takiego terminu, krwi braterskiej. Płakać będę na pobojowisku, ale gdy idzie o uspokojenie, o zakończenie tego zgorszenia, tej sromoty, chcę iść jako drudzy i obowiązku dopełnić.
Więc, chociaż rotmistrz jeszcze zaledwie mógł się z łóżka dźwignąć, Szczypiora wyprawił, aby kopijników nanowo dobierał i dopełniał, bo przyrzekł hetmanowi, że z nimi przyciągnie. Chorąży chwilami tylko do Krakowa mógł zaglądać, resztę czasu kopijnikom poświęcając.
O całej tej przygodzie rotmistrza, jego samowolnem uwięzieniu i wyswobodzeniu, innego czasu pewnieby mówiono wiele, ale teraz tyle było codzień nowych powieści, tyle rokoszowych gadek, że o Bajbuzie nikt nie myślał.
Cały miesiąc kwiecień i maj upłynęły tak w pustym Krakowie na przysłuchiwaniu się temu, co tu z Warszawy dochodziło. Jednego dnia powiadano, że sejm się odprawiał niczem niezmącony, a rokoszanie coraz słabli, bo ich odstępowali nawet przyjaciele wojewody, drugiego głoszono, że w pobliżu od Warszawy stojący