Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dokonana... Salus reipublicae suprema lex. A mnie co z tego, gdy imię moje wybębniać będą? Tyle tylko, że mogę się w próżność wbić, rozum postradać i nadąć się jak drudzy pyszałkowie.
Więc żartobliwie między sobą go zwali świętym, za co się też gniewał.
— Jestem człowiekiem dobrej woli — mówił — ale pono słabego umysłu, gdy do siwego włosa drogi sobie nie znalazłem i spokoju na duchu nie mam. Radbym świat widzieć godnym tego Boga, co go stworzył, a więcej w nim czuję szatańskich mętów, niż jasnej myśli Bożej! Ślepym chyba być muszę.
Doktor Ochocki, który najmniej może Bajbuzę rozumiał i miał go za jakiegoś komedyanta, prawiącego ambaje, aby ludzi durzyć, przerywał zwykle utyskiwania Bajbuzy najprozaiczniejszemi w świecie uwagami.
— Ale bo poco świdrować i mędrować tak bardzo? Ja robię to co dziś powinieniem uczynić, a o resztę się nie troszczę. Każdy tej rzeczypospolitej poczciwie służy, kto swój obowiązek spełnia, szewc co buty szyje, ja co rany zaszywam i ichmość co je nieprzyjaciołom zadajecie. Więc poco tu sobie suszyć głowę?
Bajbuza się obruszał.
— Dobrze to wam mówić — wołał — bo lekarz ma zadanie bardzo proste, ale ci co służą rzeczypospolitej czasu fakcyi i rebelii, gdy nie-