Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chciano na nim przykładu kary, któraby postrach wraziła.
W pośrodku rzeczypospolitej każda ziemia niemal, idąc za ludźmi wpływowymi, dzieliła ich przekonania. W Wielkiej Polsce Smogulecki ze swymi pomocnikami rokosz utrzymywali i podpalali, w Sandomierskiem, poczęści w Krakowskiem chciano spokoju, ale tu Zebrzydowski miał swych tajemnych podburzycieli.
W Zamościu się jednoczyły wiadomości z całej rzeczypospolitej i z pewnością wojewoda daleko był lepiej oświadomiony ze stanem umysłów, z tem nawet, co się działo na dworze i między senatorami, niżeli sam król i rada jego.
Uspokajając Zygmunta łudzili się tu wszyscy. Rokosz uważano za niemożebny. Zebrzydowskiemu nic uczynić nie chciano, nie miałoż starczyć, że go puszczono bezkarnym?
Tak stały sprawy niejasno jeszcze, a w Krakowie mówiono o zwołaniu sejmu, którego się domagali szczególniej rokoszanie, gdy jednego dnia stary rotmistrz Urowiecki, który teraz młodemu Tomaszowi Zamojskiemu był dodany dla nauki rycerskich ćwiczeń, ujrzał zdumiony wchodzącego do swej izby starego, dawno niewidzianego przyjaciela i towarzysza broni, Bajbuzę.
— A cóż ciebie, ty regalisto, mogło do nas rebelizantów sprowadzić? — zawołał wesoło go witając.