Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z siodła rozjuszony, rozpychając tych, co stali koło niego.
Ci, co go otaczali, zmusili go posunąć się naprzód... szedł z głową spuszczoną, a z krwawych powiek łzy gniewu się dobywały. Ani wiedział już jak znalazł u ust swoich białą rękę królewską, do której wargi rozpalone przyłożył.
— Mów! mów! — naciskano zewsząd.
Zebrzydowskiemu tchu, siły, odwagi brakło. Podniósł nareście głos.
— Za świadka biorę Boga, przed którego strasznym sądem stanę, żem od początku aż do tego kresu, gdy gotów byłem krew przelać dla rzeczypospolitej, wszystko czynił tylko w widoku dobra jej. Ślubuję odtąd wiarę W. Król. Mości, ale w nadziei, że żądaniom narodu zechcesz uczynić zadość!
Równie dumnie po nim oświadczył się Radziwiłł.
— Com czynił — rzekł — to nie dla obrazy majestatu, ale przykładem przodków mych, stałem przy wolnościach naszych i tych, choćby gardło dać przyszło, jako prawy szlachcic, nie odstąpię!
Wystąpił z odpowiedzią zamiast podkanclerzego marszałek Myszkowski.
Tak przy blasku dogasających pochodni skończyła się nie przeciągając już scena, której nikt