Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/079

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wszystko to, choć nieobrachowane ale zbytnio się przeciągając, polską wytrwałość wyczerpało. Z tłumów zebranych już część tylko na placu stała. Z tej części, która napróżno chodziła do koła i powracała z niczem, cząstka już po szałasach i namiotach siedziała przy piwie, i Radziwiłł przybywał do koła, a w nim nie znajdował nikogo.
Ostyganie było widoczne.
Skończyło się na rozpaczliwym uniwersale do rokoszowego pospolitego ruszenia pod Sandomierz w październiku, gdy już trawa wyschła, a wicher zimny w polu stać długo nie daje!
Król tymczasem nie widząc sposobu dokończenia sprawy inaczej, za poradą Potockich, za zgodą Żółkiewskiego, zabierał się wyruszyć z Wiślicy.
Dniem przedtem Bajbuza leżący w namiocie z księgą pod ręką, został na zamek wezwany. Komornik szepnął mu.
— Nie zawadzi się tak odziać, abyś miłość wasza nie potrzebował wracać do domu.
Zrozumiał to rotmistrz i ubrał się dostatnio, bogato, ale niepokaźno, a czarno, bo ten kolor nad inne przekładał.
Czekał na niego w swej izbie marszałek. Dzień się miał ku wieczorowi.
— Do króla JMci prowadzę was — odezwał się Myszkowski. — Jutro wyciągniemy w pole, kto wie czy się rychło nadarzy zręczność, a J.