Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/074

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tu ks. Skarga oczy spuścił i przypomniawszy sobie zapewne widoczne ostyganie kardynała Maciejowskiego, nie dokończył już.
W chwilę potem oczy powoli podniósł.
— Wyście z panem Żółkiewskim?
— Tak jest.
— Królowi zbywa na ludziach, coby mu uczciwą a beznamiętną prawdę o ludziach i sprawach mówili. Panowie senatorowie z góry patrzą i wierzchołki tylko widzą.
Nie byłoby wam wstrętnem przed królem stanąć i czasem mu powiedzieć, co u was w wojsku chodzi, jak wy się na to zapatrujecie?
Zmięszał się Bajbuza nieco.
— Ja bo dworakiem nie byłem i nie potrafię być — rzekł — prawdę inaczej jak całą powiedzieć nie umiem. A na co się zdało to, co ja królowi przyniosę?
— Aby wiedział co jego naród myśli, pragnie i sądzi — rzekł Skarga — nie on naród, który mu grozi i bezcześci, ale ten, co go szanując może nie tak widzieć jak on.
Najlepszy pan
Spojrzał na zadumanego rotmistrza.
— Ojcze mój — odparł Bajbuza — gdy mnie król zawoła a pytać będzie, pewno nie zamilczę.
— Pamiętajcież, iżeście mi to przyrzekli.
To mówiąc Skarga zwrócił się ku kościołowi, a rotmistrz do domu. W głowie mu się to nie