Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/070

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zdaleka... ale to posłów nie nastraszyło. Juści choć bezpieczeństwa osób zdawali się módz być pewnymi.
Posłuchanie w kole na dzień następny dano, a wróżył Goślicki, że będzie co do przełknięcia.
Puszczono ich i Goślicki czytał poselstwo senatorów, a Smorżewski pisarz lwowski od stanu rycerskiego, lecz z biedą im dano dokończyć.
Smorżewski nie skonkludował jeszcze, gdy z koła szlachta jakby pijana, wprost z szablami dobytemi wypadła na Goślickicgo i na gromadkę, z którą był Bajbuza.
Ten też się miał do korda, a mógł sądzić, że ostatnia godzina wybiła, bo mogli ich na szablach roznieść w oka mgnieniu. Na każdego z nich były tysiące.
Skoczył w porę ze swymi ludźmi Radziwiłł, otoczył posłów nimi i za koło wyprowadzić kazał, gdzie straż postawił. Bajbuza mówić nie mógł z gniewu i gdyby nie to że mu się posunąć nie dawano, byłby rzucił się i zginął.
Ledwie się to poczęło uśmierzać, gdy warchoły nierade iż im się bez ran i krwi obeszło, za ławami senatorskiemi siedząc, poczęli się z sobą kłócić i ucierać. Podniosły się głosy i wprost łajania, kupa jedna cisnęła na drugą, a potem razem na senatorskie ławy.
Zdawało się, że ich jakiś obłęd opanował.
Tu taka gąszcz była, że nawet rozpoznać nie