Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie można było tego zataić przed królem, iż rokosz przybierał groźne rozmiary i wcale się nie miał ku rozprzężeniu, które mu zapowiadano. Posępne stały się oblicza, oprócz hetmana, który, pod zarzutem że kwarcianych ściągał nieprawnie od granicy, wcale się nie myśląc z tego tłumaczyć, dodawał otuchy drugim.
— Zbierana drużyna — mówił krótko — a że ją w nowe sukno flamskie poubierano, świeci to... a no! nie wszystko żołnierz co przy szabli chodzi; ja moich jestem pewnym, że darmo jej nie przypasali.
Senatorów, których miał u boku swego, zwołał król na radę.
Bajbuza tymczasem spoczywał i ludzi swoich opatrywał jeszcze lepiej, do czego mu się Kraków nadawał, bo tu i o oręż i o wszelki przybór i o płatnerzy łatwiej było.
Szczypior powróciwszy tak był dni półtora chwytanym i rozrywanym, że się prawie z rotmistrzem na osobności rozmówić nie mógł. Jak go u Floryańskiej bramy pochwycono, tak prowadzono aż do dworku, a potem już mu tchnąć nie dali. Dopiero drugiego dnia z południa, sam zostawszy z Bajbuzą, odezwał się.
— A to dla nas zaprawdę miła rzecz, że z panem Spytkiem w jednym przyjdzie szeregu stać.
— Gdzie?