Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/064

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzonych nie widywano. Obozy pańskie, namioty, tabory, broń, zdawały się dla popisu umyślnie zebrane i wyzywały też króla, jakby mu chciały powiedzieć: Patrz, że się mierzyć z tobą mamy czem.
Na żądanie hetmana wyprawiony Szczypior, gdyż nie chciano wierzyć pogłoskom, powrócił wprędce nieonieśmielony, bo strachu nie znał, ale nie tając podziwienia swojego.
— Być może, iż tam wśród tego ludu — mówił — pozbieranego naprędce i po różnych kątach, lichoty i ciurów dla liczby zaciągnięto wiele, ale to wygląda bardzo wspaniale i jest ich ćma.
— Wiele tego może być? — pytał Bajbuza.
— Kat ich wie, ale z ciurami, czeladzią, dworakami, służbą, gdy na sto tysięcy głów ich policzę, nie skłamię. Mówią, że sześćdziesiąt tysięcy akt rokoszowy podpisało.
Bajbuza ramionami zżymnął.
— A ład tam jaki? — zapytał.
— Na początek jest go dosyć, bo i przepisy karności wytrębywano i wybębniano, i sądy doraźne ustanowiono, ale przewidzieć łatwo, że się to rozluźni i rozprzęże.
Szczypior musiał iść do hetmana; ciągano go od jednego do drugiego z panów senatorów, aby opowiadał.
Przybywali też inni z pod Sandomierza, mniej więcej jednakowo opisując co się tam działo.