Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

słyszeliście, ale trudno powstrzymać rozbolałych, oszalałych, pokrzywdzonych. Musiałem się poddać zdaniu powszechnemu.
Cóż wy czynicie z sobą? — dodał zwracając się do Bajbuzy.
— Stoję pod rozkazami pana hetmana Żółkiewskiego — rzekł rotmistrz — to uczynię, co mi on poleci.
Wojewoda się zmarszczył.
— Myślałem, że będziecie ze mną, boć mi to po nieboszczyku należało.
— Dałem już słowo panu hetmanowi — odezwał się Bajbuza — a juściż nie sądzę, aby Ichmość panowie tak blizko z sobą połączeni, nie razem być mieli.
Zebrzydowski nie odpowiedział na to.
— Ludzi dosyć mam — rzekł obojętnie po chwili — ale was, panie rotmistrzu, szacuję i przez tę miłość, jaką wam okazywał Zamojski, obchodzi mnie los wasz.
Skłonił się Bajbuza.
— Losu się ja żadnego nie dobijam — odezwał się — bylem rzeczypospolitej skutecznie służyć mógł.
Zebrzydowski zaczął potem na Radziwiłła narzekać, że mu sprawę swą gwałtownością zwichnął, ale go potrzeba było oszczędzać, bo siłę miał i na Litwie wpływ wielki. Doświadczyli obojga Chodkiewiczowie.