Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/033

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się wyraziła, bo nawet najzapaleńszych, krom Stadnickiego i Herburta, gwałtowność tej napaści, łajania te, krzywoprzysiężcy i Sodomczyka przezwiska, razić musiały i oburzać.
Zuchwalstwo przechodziło miarę wszelką. Milczenie głuche naprzód, potem szmer powstał złowrogi, wreście się niektórzy ostentacyjnie z koła oddalać i opuszczać je zaczęli.
Jawnie to zaraz uczynił hetman Żółkiewski, a Bajbuza, który oczy miał na niego zwrócone, o mało nie klasnął w dłonie.
Hetman odchodził, więc i on tu już nic do czynienia nie miał. Ciężar mu spadał z ramion. Chciał tylko przekonać się, azali hetmana nie potrafią powstrzymać, a potem iść i oświadczyć, że mu z chorągwią swą stanie do boku.
Pomiędzy najbardziej rozbujałą szlachtą powtarzano przydomek Sodomczyka, krzywoprzysiężcy i spoglądano sobie w oczy? Na żadnego z królów nigdy nikt nie śmiał rzucić tak obelżywych wyrazów, po których w istocie nie pozostawało już nic, tylko wypowiedzenie posłuszeństwa.
Zdawało się zuchwałemu młodzieńcowi, że te słowa uniosą, pociągną i wywołają przyzwolenie większości, za którąby onieśmielone reszty pójść musiały. Stało się inaczej. Milczenie naprzód zapanowało groźne, potem, choć nikt nie po-