Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uschnąć marnie, albo raczej zgnić… ujmą się, będziecie mieli wrogów w nich strasznych.
Tu Gubiata oczyma rzucił badając usposobienie Bajbuzy i ciągnął dalej ostrożnie.
— Nie moja to rzecz, wam, wielki bohaterze a panie mój, czynić refleksye; jestem nędzną kreaturą i robakiem, ale wy trzymacie jawnie z hetmanem, o tem wszyscy wiedzą, wy chodzicie do pana wojewody krakowskiego, a do dworu nigdy, a Spytkowie właśnie około króla, więc tam wam nieprzyjaciół łatwo pomnożą.
— I co? — zapytał Bajbuza — albo ja od króla i dworu czego potrzebuję?
Gubiata zamilkł, potarł głowę i najeżył szorstkiego wąsa.
— Miłościwy panie — dodał — tego nadgniłego Spytka trzeba znać, to jest taki człowiek, co się na wszystko waży, bo nic do stracenia nie ma. Napaść, najść, bodaj struć gotów. A któż nam i tej naszej rzeczypospolitej takiego heroicznego rycerza jak wy zastąpi?
Parsknął śmiechem Bajbuza nagłos.
— No, czegóż chcesz więcej! — przerwał — jużeś mnie ostrzegł, dziękuję ci, w sumieniu jesteś spokojnym.
— Tak, heroiczny panie — zawołał Gubiata — w sumieniu jestem spokojnym, ale nie w żołądku.
Uderzył się po nim.
— Zredukowany wielce ten biedny żołądek —