Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

może, to mi wydrzeć chce co się stało moją dożywotnią własnością. Słyszał to kto co podobnego? Jam się sobie spokojnie i ufnie rozłożył jak w domu, a oni mnie jak jakiego intruza, jak lada czeladź i służbę pędzą precz!
Alem ja tu przecie wojewodą! Nie ustąpię!
— Możebyś miłość wasza — wtrącił Bajbuza — sam o to się łagodnie z królem rozmówił?
— Ale ja łagodnie mówić nie umiem, kiedy we mnie wszystko kipi — zawołał Zebrzydowski — a potem to sprawa zauszników, a z tymi ja nie chcę mieć do czynienia.
— Więc użyćby pośrednictwa?
— Prosić i kłaniać się! ja? — przerwał wojewoda. — Nigdy w świecie. Król mi dał kamienicę, siedziałem w niej tyle lat, prawo mam. Wprost się oprę i nie ustąpię. Nie będą śmieli mnie rugować!
Widząc wielkie rozdrażnienie wojewody, który po komnacie chodził, bił pięścią o stoły i krzesła rozrzucał stojące na drodze, Bajbuza usiłował rozmowę sprowadzić na inne przedmioty, ale Zebrzydowski powracał do króla z zaciętością.
— Wypowiada nam wojnę — wołał — my mu taką odpowiemy, że ją popamięta. Czasu dosyć miał do zrobienia sobie nieprzyjaciół, a zwolenników, oprócz Jezuitów i obcych, nie ma. Wła-