Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

piorowi, bo co miał z jeńcami począć, zrazu sam nie wiedział. Zabierać tych ciurów do Nadstyrza nie zdało mu się potrzebnem, oćwiczonych więc kazał puścić, rannym dał iść gdzie zechcą, spisawszy wszystkich, a jednego tylko, który mógł opowiedzieć więcej, a ranny był mocno, na wóz zabrano.
Wszystko się to odbyło tak szybko i szczęśliwie, że gdy Szczypior powrócił zwycięzko, śmiejąc się i jeńca oddając, rotmistrz ledwie oczom wierzył, iż poszło tak gładko.
Nie było co zresztą ani na Spytku sądownie poszukiwać ukarania za gwałt zamierzony, ani sprawy rozgłaszać przykrej, która i tak się niepotrzebnie musiała po świecie rozejść.
Z rannym ciurą ponieważ się tu obchodzono po ludzku i miano litość nad nim, wszystko więc wypowiedział co tylko znał, a przeklinał Spytka, że się dał wciągnąć.
Rotmistrz o całej sprawie nakazał milczenie, i sam ani już o tem wspominał. Dowiedziała się jednak sąsiadka i opłakała wypadek, którego była przyczyną.
Bajbuza pojechać do niej ani pocieszyć nie mógł, aby do nowych potwarzy nie dać powodu.
Pewnym był zresztą, iż Spytek po próbie tej więcej się już na niego nie porwie. Wyparł się on najuroczyściej współudziału w zasadzce i pojechał sam do królowej Anny skarżyć, że go nie-