Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/091

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pierwszy oglądał. Uśmiechnęło się oblicze poważnego męża.
— Jedyne to dzieło — rzekł — które mi się powiodło i które, przy pomocy Bożej, doprowadzę może do końca. Miasta nam są potrzebne, zamków też brak, handel nasz wzmódz się powinien. Mamy co wywozić i czem obcych żywić. Oprócz szlachty, oprócz włościan, rzemiosła i kupiectwo zakwitnąć musi, gdy tylko rozumnie posiłkować im się nauczymy.
Jeżeli ja nie dokonam com zamierzył, Bóg da, że syn mój dalej dzieło po myśli ojca prowadzić będzie.
Rozmowa przeszła na szczegóły, na trudności jakie w kraju spotykało każde nowe przedsięwzięcie, potem na wojnę, której hetman od strony Wołoszy i Multan się lękał. Bajbuza słuchał i tak wpływowi słowa i myśli hetmana uległ, iż wyszedł uspokojony, przekonany, że z nim i za nim iść było obowiązkiem.
— Prywaty w nim nie ma — rzekł w duchu — nie popsuły go czasy złe. Jest jakim był.
Tego dnia zabawiwszy jeszcze w Zamościu, wieczorem znowu poszedł na pożegnanie do hetmana.
Tym razem nie zastał go samym. Oprócz Herburta, znajdował się Mikołaj Zebrzydowski, o którym już od Urowieckiego słyszał. Mąż to był w wieku średnim, liczący naówczas lat czter-