Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/089

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziemy tak samo, jak swawoli będziemy się opierać.
Rozumiesz mnie…
— Sejm więc obnaży te knowania — rzekł Bajbuza.
— Tak jest, musi — odparł hetman. Przyjdzie to nie bez zgorszenia i boleści, nie bez rozbratu z tymi, co lub nie widzą daleko, lub w rakuzkie pęta oddać się gotowi, lecz raz jasno stanąć i wytłumaczyć się potrzeba.
Znam ja niebezpieczeństwa tego kroku, który czynię, lecz z dwojga muszę wybierać mniejsze.
Na cóżby się zdała ta wielka władza hetmańska, gdyby ona dopuściła rakuzkim pułkom zająć rzeczpospolitę, a małej garści przekupionych lub obałamuconych podpisać upadek tego państwa?
Rotmistrz słuchał.
— Smutna to ostateczność — rzekł po namyśle. — Myśmy dotąd chorowali na bezład i swawolę, wy to najlepiej wiecie i znacie. Nie może szlachcie naszej nic milszem być jak contra majestatem hałaśliwie wystąpić, ale gdy raz zakosztuje znowu owocu zwycięztwa, gdy król ustąpi, gdy wezmą górę, jutro zażądają więcej, a coraz więcej, i jak mówił nieboszczyk Stefan, król zejdzie na malowanego.
— Obawa twoja, mój rotmistrzu, niepłonna — westchnął Zamojski — ale też od króla się ob-