Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/067

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

musiał kubek wina wychylić, chleb przełamać, posłuchać lamentów Zawałowskiej, ale wyszedł potem zupełnie spokojny do Spytkowej.
— Proszę miłość waszą abyście byli spokojni, Zawałowskiego tu jutro nie będzie. Do stajni, do śpiżarni, co potrzeba Szczypior przywiezie. Ja to rozumiem dobrze, i mnie się pokazywać niewolno.
Pocałował w rękę milczącą jejmość, siadł na konia i pognał do Nadstyrza.
Domownicy się uradowali tak im wesołym głosem odezwał się na ganku. Poszeptał coś ze Szczypiorem, a nazajutrz w godzinie obiadowej Zawałowski w żupanie siarczystym, w kontuszu burakowym, w pasie najlepszym jaki mu po ojcu się dostał, nadjechał wielce akomodujący się, pokorny i grzeczny.
Podpisał cessyę, kwity, reces… co chciano, drżącą ręką zagarnął przygotowane pieniądze, podochocił sobie przy stole i odjeżdżając, poprzysiągł Rożkowi, z którym się najwięcej zbliżył, że za rotmistrzem w ogień był gotów i w wodę.
— To panie człowiek! — wołał nieco ochrypłym głosem — to panie jest bohater. Pod Byczyną gdyby nie on, nigdyby Maksymiliana nie wzięli i to generalnie wiadomo. Zamojski gdy go przy nim nie stało, cienko śpiewa.
Ale takich właśnie ludzi na krzesła nie promowują, bo się ich boją. Więc siedzi na wsi,